O takich historiach zwykło się mówić: niesamowite. Nie wiem, czy tylko dla mnie, czy tę opinię podziela również szersze grono czytelników, jedno jest pewne: za sprawą powieści Bułhakowa za każdym razem bawię się doskonale.
Wizyta w Moskwie początków dwudziestego wieku to jak zanurzenie we współczesnej baśni. Z tą tylko różnicą, że już nie wiadomo, kto w istocie jest po stronie dobra, kto zaś po stronie zła. A wszystko zaczyna się tak niewinnie. Do dyskutujących w parku literatów dołącza nieoczekiwanie tajemnicy jegomość. Przedstawia się jako Woland, specjalista od czarnej magii. Już sam tytuł mężczyzny wprawia moskiewskich artystów w zakłopotanie. Nie wierzą oni bowiem ani w istnienie zaświatów (rozumianych jako sfera duchowa w życiu człowieka), ani tym bardziej w magię. Jakież będzie zatem zdziwienie całej społeczności, gdy w teatrze, w którym występuje tajemniczy cudzoziemiec dojdzie do iście nieprawdopodobnych wydarzeń…
Nie samym miastem jednak powieść stoi. Poza warstwą dosłowną, związaną z funkcjonowaniem narodu w ustroju totalitarnym, dostajemy, niczym klejnot w szkatułce, historię Piłata. Imperialny urzędnik jawi się tu nie jako bezduszne ramię prawa, ale jako człowiek nękany bardzo ludzkimi sprawami. Pogrążony w migrenie, zastanawia się nad najlepszym rozwiązaniem w procesie Jeszui (pod tym imieniem skryła się postać Jezusa). Nie ma bowiem ochoty na uśmiercenie sympatycznego filozofa, który mógłby stać się doskonałym kompanem niekończących się dyskusji o istocie wszechświata. Zobowiązany jest jednak do przestrzegania prawa, a ono stanowi inaczej. Te okoliczności to kolejna płaszczyzna, formalnie ujęta w ramy powieści mistrza (taka opowieść w opowieści).
Dopełnieniem wcześniejszych zdarzeń (i współczesnych, i historycznych) jest szatański bal, który odbywa się poza czasem i przestrzenią. Jego główną gwiazdą staje się sama Małgorzata, której poświęcenie pozwala uratować Mistrza. Z perspektywy czytelnika to właśnie tutaj toczy się normalne życie. Zaskakujące, prawda?
Gdybym miała powiedzieć, o czym jest ta książka, nie potrafiłabym jednoznacznie określić. Trochę o miłości, trochę o naturze ludzkiej, a najbardziej o tym, by nie dać się zwieść pozorom. Czasami to, co niemożliwe, jest najprawdziwszą odpowiedzią nie tylko na nasze potrzeby, ale i oczekiwania. Nie bez powodu przecież autor poprzedził swoje dzieło słowami zaczerpniętymi od doktora Fausta:
…Więc kimże w końcu jesteś?
– Jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie czyni dobro.
I tak wracam co jakiś czas do bohaterów Bułhakowa jak do dobrych przyjaciół. Wraz z Małgorzatą tęsknię za ukochanym i szykuję się na bal. Wraz z Mistrzem oswajam realia szpitala psychiatrycznego i odnajduję wiarę w siebie. Wraz z Wolandem kpię z zadufanych w sobie artystów, którzy zamiast szukać natchnienia i romantycznych uniesień, poświęcają życie na udowadnianie braku istnienia wyższych bytów (są dla mnie technokratami w ulotnym świecie literackich podróży, używając słowa pisanego tylko po to, by głosić i wychowywać). I myślę, że tym powrotom nie będzie końca.