doznań i wspomnień

Na spotkanie ze sztuką zawsze warto się wybrać. Nawet wtedy, gdy nie zaliczamy się do wielkich znawców tejże. A może właśnie zwłaszcza wtedy, by kolekcjonować widoki i emocje, zbierać doświadczenia, dotykać niewypowiedzianego. 

Gdy w Muzeum Narodowym w Warszawie czasowo zaproponowano zwiedzającym krótką, metaforyczną rozmowę z dziełami Picassa, nie mogliśmy odmówić sobie przyjemności obejrzenia zgromadzonych eksponatów. Fascynującym zdało się obserwowanie zmian, które zachodziły w warsztacie mistrza. Od szkiców, w których wyraźnie pobrzmiewają klasyczne nuty, przez przygodę z mitycznymi niziołkami w etapie zachwytu nad mitologią, po ceramikę i pierwsze zabawy perspektywą (tak charakterystyczne próby uchwycenia obiektu jednocześnie z kilu stron na raz).

W kolekcji dominowały prace malarskie wykonane w różnych technikach. Szczególnie ciekawe były dla mnie bogate w detale szkice. Zaskoczyło mnie to, z jaką dokładnością i pietyzmem stawiano na nich każdą pojedynczą kreskę. Równie zaskakujące było to, że na jednym rysunku, obok dopracowanego elementu (na przykład postaci kobiecej), artysta zamieszczał mocno schematyczne, jakby niedokończone tło czy pozostałe postaci. Zastanawiające, skłaniające do refleksji, a może właśnie dlatego tak prawdziwe postrzeganie rzeczywistości. Czy nie jest bowiem tak, że każdy z nas koncentruje się na nieco innych detalach, zapamiętuje widziane rzeczy po swojemu, indywidualnie. I nie ma w tym niczego niewłaściwego czy dziwnego. W tym właśnie tkwi piękno różnorodności.

Nie mogę powiedzieć, że znam się na sztuce. Mogę za to powiedzieć, czy wywołuje we mnie jakieś emocje, czy powoduje, że się nad nią zastanawiam. W takim rozumieniu lubię obcować z mistrzami. Tak malarstwa, jak słowa. Nie potrzebuję do tego wielkiej wiedzy, bogatej terminologii i znajomości biografii twórcy. Zdaję się na własne zmysły i odczucia. Po tej wizycie czuje się nasycona. Nie tylko za sprawą hiszpańskiego twórcy kubizmu, którego dzieła stanowiły preteksty, by wybrać się do stolicy (ale to temat na całkiem inny wpis). 

I choć zabrakło najbardziej rozpoznawalnych brył, jak choćby tych uchwyconych w „Pannach z Awinionu”, warto było dotknąć artystycznej atmosfery warsztatu. Warto było spotkać w budynku poświęconym sztuce tłumy niczym w doroczną Noc Muzeów. Warto było na własne oczy ujrzeć to, co być może nigdy już nie będzie dla nas dostępne. A wreszcie warto było znaleźć się tam razem. Jak zawsze.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Komentarz do “Warszawski Picasso”